czwartek, 10 stycznia 2019

SZARLATANI Z PASIKUROWIC - recenzja

SZARLATANI Z PASIKUROWIC - recenzja

Większość gier przekonuje mnie do siebie informacjami, jak się w nie gra i czego mogę się po nich spodziewać. Po prostu. Opcjonalnie może mnie zaintrygować okładka, otoczka związana z daną pozycją czy tematyka. Szarlatani z Pasikurowic wzbudziła moje zainteresowanie... tytułem. Ludziom, którzy go wybrali i tłumaczowi należą się brawa; lubię takie smaczki, gdy lokalizacja gry na konkretny rynek to nie tylko tłumaczenie tekstu na kartach. Nie sposób nie wywołać banana na mordzie. Sama gra... no cóż, kuriozalna nazwa nakazywałaby traktować ją poniekąd w kategorii pewnego żartu. Jednak warzenie mikstur oraz ich sprzedawanie na targu w Pasikurowicach broni się mechanicznie, choć pewne cechy gry nakazywałyby zrównać ją w ziemią. Mnie jednak gra się w to przyjemnie - i jak do tej pory pozostałym znajomym również. Dlaczego? To nie powinno działać!

Panie, dej no mnie wywar na ludzi oszukujących w planszówkach...


Okładka Szarlatanów z Pasikurowic tworzy dość sugestywny obraz tego, co naprawdę będziemy robić w trakcie gry. W końcu jesteśmy znachorami, którzy zjechali się na rynek w tytułowej wiosce, aby spieniężyć swoje wyroby i zyskać tytuł najbardziej prestiżowego szarlatana. Ten jarmarczny klimat może wywoływać uśmiech politowania, to wszystko jest nieco przerysowane, a całokształt przypomina stragany z cepelią w Świętej Lipce... co tylko dodaje uroku tej pozycji.

Wieś tańczy i śpiewa.

Po zajrzeniu do środka czeka na nas dość spora ilość znaczników w kilku kolorach, symbolizująca przeróżne składniki, z których powstaną eliksiry graczy. Pod względem estetycznym są one bez zarzutu, niestety nieco gorzej jest już w kwestii jakości - jako że znaczną część gry będziemy mielić żetony w łapie, prawdopodobnie po pewnym czasie nadruki na nich zaczną się zdzierać. Szkoda, ale jeśli nie będziecie katować Szarlatanów trzy razy dziennie, powinno być okej.

Rodzajów składników jest sporo, a do tego w obrębie jednego koloru znajdują się żetony o różnych wartościach. Będzie można pokombinować. 

Gra oparta jest na mechanice bag buildingu, więc w pudle znajdziemy po jednym worku dla każdego gracza. Te dla odmiany wykonane są bardzo porządnie - nie wiem jaki to materiał, kolega sugeruje kaszmir, ja tam się nie znam. Są w każdym razie przyjemne w dotyku i delikatnie prześwitują.

Zanurkujmy...

Wiadomo, że mikstury trzeba w czymś warzyć. Szarlatani to gra dla maksymalnie czterech uczestników, otrzymamy więc tyle samo kociołków w różnych kolorach. Te prezentują się całkiem okazale, mają fajny, nieregularny kształt. Zawierają miejsca na układanie poszczególnych składników, a także na przechowywanie rubinów i buteleczki pozwalającej pozbyć się niepożądanego elementu wywaru. Same kotły są dwustronne - druga strona służy do rozgrywki w wariancie zaawansowanym.

Gra grzecznie przypomina nam, że gdy pojawi się zbyt dużo białych znaczników, stanie się coś złego...

Planszę główną umieścimy na środku stołu, a ta służyć będzie jako licznik rund, tor punktów zwycięstwa i przypomnienie działań, jakie należy wykonać na końcu każdej rundy. Ta wykonana jest w podobnej stylistyce co okładka gry i również prezentuje się nienagannie. Jednym z moich ulubionych elementów są księgi zawierające opis poszczególnych składników. To chyba najbardziej klimatyczny komponent w Szarlatanach. Te manuskrypty przedstawiają różne czaszki, grzyby czy pająki, przywodzące na myśl przeróżne ustrojstwa, jakimi bagienne wiedźmy faszerują swoje wyroby.

Eleganckie wykorzystanie przestrzeni. Plansza jest funkcjonalna, dobrze wygląda i sprawnie przypomina o dodatkowych czynnościach, jakie należy wykonywać w trakcie gry.

Na końcu mała łyżka dziegciu, czyli karty wydarzeń. Niestety każda z nich zawiera identyczną ilustrację, a szkoda, bo było pole do popisu w tej kwestii. Z drugiej strony, gra jest dzięki temu tańsza. Poważniejszym zarzutem - już nie do samej gry, a do tłumaczenia - jest tekst na kartach, który potrafi być dość niejasny. Często nie do końca wiedzieliśmy, jak zinterpretować dany event, a w przypadku gdy oferował on dwie opcje, wybieraliśmy po prostu tę, którą rozumiemy... I to nie tylko moje widzimisię czy brak umiejętności czytania ze zrozumieniem, bo zauważyłem, że sporo osób zwróciło na to uwagę.

Umieszczone na środku stołu księgi w dużym stopniu zwiększają "alchemiczny" klimat gry.

Całościowo Szarlatani z Pasikurowic to dobrze wykonana gra. Intrygująco prezentuje się na stole, przykuwa wzrok - w szczególności dzięki kociołkom i księgom. Za ok. 110 zł - bo tyle mniej więcej zapłacimy za ten tytuł - jest okej, zawartość nie daje powodów do narzekania.

...jeśli tylko nie wybuchnie!


W czym tkwi sekret uwarzenia mikstury, na którą będzie popyt? W zasadzie w dwóch mechanizmach - wspomnianym już bag buildingu oraz push your luck. Na początku każdej z dziewięciu występującej w grze rund dobieramy kartę wróżki, czyli po prostu wydarzenia. Ich efekty są zawsze pozytywne dla graczy, mogąc im dać jednorazowy bonus lub też zmienić zasady obowiązujące w danej rundzie na korzystniejsze dla każdego szarlatana.

Karty delikatnie zmieniają charakter każdej rundy.

Następnie przechodzimy do serca gry, czyli losowania składników! Tę fazę gracze rozgrywają symultanicznie. Każdy będzie dobierał ze swojego worka po jednym znaczniku, po czym umieści go w swoim kociołku. Żetony te zawierają konkretne wartości(od 1 do 4), oznaczające, ile pól od poprzedniego składnika należy położyć dobrany właśnie składnik. Im dalej, tym lepiej, bo na końcu rundy gracze otrzymają wynagrodzenie w postaci pieniędzy oraz punktów zwycięstwa tym większe, im na dalsze pole udało im się zajść. Powiecie więc - jaki w tym sens? Przecież znaczniki można dobierać, aż się skończą. Gdzie w tym decyzje?

Niebieski gracz najpierw dobrał biały znacznik o wartości 2. Umieszcza go więc w odległości dwóch pól od kropelki(miejsca startowego). Następnie wylosował białą jedynkę, umieszcza ją o jedno pole od ostatniego położonego znacznika. To samo dzieje się z dynią. Potem doszła biała trójka, kładzie ją trzy pola od dyni. I tak dalej, i tak dalej. Gdyby teraz zakończył dobieranie, otrzymałby 8 monet oraz 1 punkt zwycięstwa.

Cały trick polega na tym, że część znaczników w worku stanowią białe znaczniki, które są... jakby to powiedzieć, wybuchowe. Owszem, wypełniają one zawartość naszego kociołka tak samo jak pozostałe, ale gdy będzie ich zbyt dużo - naczynie eksploduje i warzenie naszego eliksiru dobiega końca! Zasada jest taka, że wybuch zachodzi, gdy suma wartości na białych znacznikach w kotle przekroczy 7. Trzeba więc ważyć ryzyko i obliczyć prawdopodobieństwo tego, czy po dobraniu następnego składnika nie nastąpi masa krytyczna :) Co najważniejsze, gracz zawsze ma dwa wybory - albo dociąga kolejny składnik z worka, albo zaprzestaje, co kończy jego udział w tej części rundy. Oczywiście eksplozja stanowi natychmiastowy znak STOP, a ponadto wiążą się z nią pewne kary, o których wspomnę nieco później. Gracz może jednak dobrowolnie przestać dobierać znaczniki, bo stwierdzi, że zarobek i prestiż będą wystarczające... a może zaryzykuje? Chciwość nie zna granic. Jeszcze tylko jeden składnik, co może pójść nie tak? BUM :)

W tym momencie wartość białych znaczników w kociołku wynosi dokładnie 7. Wystarczy jeden więcej i cała akcja zakończy się wybuchem :) Ale kończyć na 15 kasy i 3 punktach? No jak to tak? 

Gdy wszyscy szarlatani zakończą już dokładanie wymyślnych składników do swoich naczyń - czy to wskutek świadomej decyzji, czy nieprzewidzianego wybuchu - należy przejść do tzw. fazy ewaluacji, czyli niejakiego podsumowania rundy. Składa się ona z 6 kroków, które są bardzo ładnie opisane symbolami na planszy głównej. Po pierwsze, spośród graczy których ominęła eksplozja, wyłania się jednego, który najbardziej zapełnił swój kociołek(doszedł na najdalsze pole). Szczęśliwiec ten rzuca kością, na ściankach której widnieją mniej lub bardziej fajne nagrody. Mogą to być punkty zwycięstwa, rubiny, możliwość przesunięcia kropelki o jedno pole w przód(stanowiącej punkt wyjściowy, od którego umieszcza się pierwszy dociągnięty znacznik) czy darmowe umieszczenie w worku dyni - najbardziej pospolitego żetonu. Następnie rozpatrywane są efekty czarnych, zielonych i fioletowych składników, zgodnie z wytycznymi widniejącymi na księgach. Potem, jeśli znajdujące się bezpośrednio przed ostatnim dołożonym przez gracza znacznikiem pole zawiera symbol rubinu, otrzymuje on ten właśnie bonus. W tym momencie szarlatani otrzymają również pieniądze oraz punkty zwycięstwa za swoją miksturę - w ilościach wskazanych na ich polu punktowym(czyli następnym w kolejności od ostatniego znacznika).

Symbole dokładnie wyjaśniają, co i w jakiej kolejności należy robić podczas fazy ewaluacji.

I tu właśnie wchodzą nieprzyjemne konsekwencje ewentualnych eksplozji. Jeśli któryś z graczy miał takowego pecha, wybiera albo pieniądze, albo punkty. Pozostali otrzymują i to i to. Być może w początkowych rundach, gdy obie wartości są jeszcze dość niskie, nie ma to wielkiego znaczenia, ale sytuacja zmienia się wraz z rozwojem gry :) Za uzyskane przychody gracze mogą zaopatrywać się w nowe składniki do swoich mikstur. Dozwolone jest kupno jednego lub dwóch składników, zgodnie z widniejącymi na księgach cenami. Znaczniki występują z reguły w trzech wariantach, różniącymi się widniejącymi na nich wartościami - naturalnie te wyższe są lepsze, ale i droższe. Ponadto każdy składnik wyróżnia się pewną zdolnością, która działa albo w fazie ewaluacji, albo zwyczajnie w momencie dobrania znacznika. Prawdopodobnie zostanie jakaś reszta, nie zawsze uda się wydać całą kasę - wszelka nadwyżka przepada. Uzyskane punkty zaznacza się po prostu na torze na planszy głównej. Nowo zakupione składniki oraz te znajdujące się w kociołku należy następnie wrzucić z powrotem do worka, aby móc przejść do kolejnej rundy, gdzie zabawa zaczyna się na nowo. Na koniec można jeszcze wydać dwa rubiny, aby przesunąć kropelkę do przodu lub odnowić butelkę.

Niestety tworzenie mikstury skończyło się eksplozją. Przed niebieskim graczem stoi teraz decyzja - 22 pieniędzy czy 7 punktów? Za taką sumkę można kupić nowe składniki o potężnym działaniu... z drugiej strony, nie wzięcie punktów oznacza pozostanie w tyle za pozostałymi szarlatanami. Co robić?

Gracz, który uzyskał najwięcej punktów zwycięstwa po upływie 9 rund uzyskuje tytuł najwspanialszego Szarlatana z Pasikurowic. Yay!

Tak głupie, że aż fajne


Zapewne się już domyśliliście - tak, ta gra jest cholernie losowa. Podejmowane w niej decyzje są istotne - nie powiem, że nie - ale wciąż jednemu mogą podejść cztery białe znaczniki już na samym początku, a inny zrobi takiego combo breakera, że wszystkim w Pasikurowicach wywali gały. Istnieją co prawda sposoby na ograniczenie wpływu szczęścia, chociażby buteleczka pozwalająca wrzucić właśnie dobrany biały składnik z powrotem do worka. Istotna jest też umiejętność ocenienia, kiedy zaprzestać dociągu kolejnych składników, aby nie przedobrzyć. Szacowanie ryzyka jest tu chlebem powszednim. Ponadto, znaczny wpływ na to, jak nam pójdzie, będzie miało rozsądne wydawanie zarobionych pieniążków. Niektóre składniki naturalnie idą ze sobą w parze, inne działają tym lepiej, jeśli pozostali nie posiadają ich w swoim kociołku - wtedy w grę wchodzi obserwacja tego, co kupują inni. Budowanie zawartości swojego worka i widzenie, jak ten się rozrasta jest ciekawym i satysfakcjonującym aspektem gry. Czy kupić dwa słabsze składniki czy może jeden silniejszy? Czy skupić się na jednym rodzaju, czy może wprowadzić małą dywersyfikację? To nie są decyzje na poziomie szachowym, ale są wystarczająco istotne, aby gra była angażująca.

Tak wygląda początkowa zawartość worków graczy. Jak widać, jest to całkiem pokaźna mieszanka wybuchowa. Eksplozje na początku gry są na porządku dziennym. Na szczęście, z każdą kolejną rundą będzie coraz lepiej :)
Działanie czarnego składnika - stworzenia ćmopodobnego - zależne jest od tego, jak wiele pozostali gracze ich posiadają. Jeśli widzimy, że jedna osoba kupuje dużo tych znaczników, warto też się zaopatrzyć chociaż w jeden, aby nie pozwolić wyprowadzić mu zbyt dużej przewagi.
Zielony składnik - pająk - za każdym razem wywiera efekt jedynie, gdy jest ostatnim i/lub przedostatnim dobranym znacznikiem w kociołku. Gdy już jednak uda się do tego doprowadzić, bonusy są co najmniej zadowalające.

Ponadto nie będę zbytnio czepiał się losowości w grze, która jest po prostu familijna i nie udaje niczego innego. Dowodem na to jest mechanika catch up the leader, czyli szczurów - gracz, który odstaje w punktach zwycięstwa od obecnego lidera, liczy ile szczurzych ogonów dzieli go od niego, a jego warzenie mikstury zacznie się o tyle pól dalej, co pozwoli w jakiś sposób wyrównać szanse. Nie jestem zwolennikiem takiego sztucznego pomagania graczom, ale w grze o tak dużym wpływie losu i do tego rodzinnej jest to po prostu mile widziane i wcale nie zgrzyta. Nawet osoby, którym ewidentnie "nie idzie", będą miały możliwość ciągłej walki o zwycięstwo - a jeśli nie to, to chociaż iluzję tego. Co jest bardzo dobrym krokiem designerskim. Najgorsze jest to, gdy widzisz w połowie rozgrywki, że już tak naprawdę się nie liczysz. Szarlatani z Pasikurowic zręcznie omijają ten problem.

Czerwonego gracza dzielą trzy szczurze ogony od obecnego lidera rozgrywki, umieszcza on więc znacznik szczura w odległości trzech pól od swojej kropelki. Pozwoli mu to zacząć z nieco lepszej pozycji.

W to się po prostu przyjemnie gra. Jest to pozycja szybka, prosta do wytłumaczenia dla niemal każdego, emocjonująca - zwłaszcza, gdy eksplozja jest blisko lub już nastąpiła! - i pozwalająca troszkę pokombinować. Dzięki temu, że działania graczy przeprowadzane są jednocześnie, nikt się nie nudzi, czekając na swój ruch. Interakcja jest w zasadzie śladowa, ale warto zwracać uwagę, w co zaopatrują się pozostali szarlatani i w jak dużym stopniu wypełniają swój kocioł - od tego zależy rzut kością, która daje przydatne bonusy. Gra się w zasadzie identycznie w każdym składzie - za każdym razem to 45 minut dobrej zabawy.

W wariancie zaawansowanym Szarlatanów, kocioł odwraca się na drugą stronę. Znajduje się na nim osobny tor, na którym również umieszcza się kropelkę. Gdy gracz ma możliwość jej przesunięcia, decyduje, którą z nich przemieści. Dolna kropelka pozwala zdobywać bonusy po drodze, takie jak dodatkowe punkty zwycięstwa, rubiny czy możliwość umieszczania składników w worku bez płacenia za nie.

Szarlatani na tyle pudełka szczycą się ponad 2000 możliwymi kombinacjami. Istotnie, jest to tytuł bardzo regrywalny. Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na to, że każdy składnik występuje w 4 wariantach i za każdym razem może mieć nieco inne działanie. Można zasugerować się przykładowymi zestawami z almanachu lub tworzyć swoje własne - nic nie stoi na przeszkodzie. Każdy układ składników powoduje, że w danej rozgrywce nacisk kładziony jest na nieco inne elementy. Czasem utworzą się też mniej lub bardziej oczywiste powiązania i interakcje między poszczególnymi znacznikami - będą dobrze działać ze sobą w parze. Co prawda wrażenia z rozgrywki za każdym razem będą raczej podobne - sam rdzeń zabawy nie zmienia się zbyt mocno - i nie wyciągałbym Szarlatanów codziennie z obawy o zwyczajny przesyt materiału, ale oceniam ich żywotność na półce na całkiem pokaźną.

W tej rozgrywce muchomor jest tym "silniejszy", im więcej dyni znajduje się już w kociołku. Widoczna "jedynka" przemieściła się w rzeczywistości o trzy pola, dzięki znajdującym się w kotle trzem dyniom.
Dzięki mandragorze biała "trójka" przemieściła się o sześć pól! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :)
Fioletowe duszki co prawda nie przesuwają się o zatrważającą ilość pól, ale niemal zawsze i mimochodem dają atrakcyjne nagrody.

Najlepsza zaawansowana gra 2018 roku?


Szarlatani z Pasikurowic to pozycja, która otrzymała prestiżową niemiecką nagrodę Kennerspiel des Jahres w 2018 roku. Nie do końca mogę uznać tę grę za zaawansowaną, ale w porządku - niemiecka scena planszówkowa rządzi się nieco innymi prawami. Mechanicznie wcale nie jest to też jakaś zjawiskowa gra, a "poważniejsi" gracze prawdopodobnie zrażą się dużą dawką losowości. Ale co z tego? Płynący z tego fun factor jest na tyle duży, że jestem w stanie przymknąć oko na te mankamenty. Do tego tytuł ten oferuje przyzwoitą zmienność z partii na partię. Nie uważam Szarlatanów za objawienie, ale jak dla mnie to świetnie wydane 100 zł - zagram w to z każdym i prawdopodobnie zarówno ja, jak i pozostali będziemy się świetnie bawić. A przecież o to chodzi w grach planszowych! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz