TROYES – recenzja
Troyes z
miejsca atakuje potencjalnego nabywcę charakterystyczną okładką, której nie da
się pomylić z niczym innym. W tym samym momencie potrafi też do siebie zrazić
lub (rzadziej) wzbudzić zainteresowanie. Najważniejsze jest jednak to, że od
samego początku wywołuje jakieś emocje i nie pozwala przejść obok siebie
obojętnie. Patrząc do środka, nieco bardziej obeznani już planszówkowicze nie
będą mieli wątpliwości, iż to czysta, soczysta eurogra z oklepanym tematem
średniowiecznego miasta o tytule wziętym z generatora losowych „fajnych nazw
dla suchych jak wiór gier”. Do tego z 2010 roku, więc pewnie mocno się już
zestarzała. Ale odłóżmy pozory na bok. Czas skonfrontować spekulacje z
rzeczywistością.
Strzelaj w tę suszę!
O
okładce napomknąłem już na wstępie. Większość uważa, że jest brzydka jak noc, a
opinii na temat Troyes czytałem sporo. Ja mam na ten temat nieco odmienne
zdanie. Być może nie jest to ilustracja, która wpisuje się w szeroko pojęty i
rozumiany kanon piękna, ale na pewno ma swój urok. I stanowi pierwszy dowód na
diabelną konsekwencję w kwestii przyjętego stylu graficznego. Bo co by nie
mówić, cała brzydota Troyes jest od początku do końca zaplanowana, a co
najważniejsze – jest dowodem niezrównanej artystycznej wizji na temat okresu
średniowiecza i wszelkich uroków z nim związanych. Czyli miasta otoczonego
murem, wielkim placem na środku, rzemieślnikami ciężko pracującymi w swoich
cechach i wszelkim syfem dookoła, wliczając w to zarazy, plagi i bandytów
nękających biednych chłopów.
Piękno w brzydocie. |
Całość
stylizowana jest na ryciny, a patrząc na jedną kartę można domyślić się, jak
będzie wyglądać kolejna – fajerwerków pod względem różnorodności tu nie
uświadczymy. Jak już jednak wspomniałem, taka była intencja ilustratorów.
Wszystko składa się na wybitnie spójną całość, a co niektórych, o nieco
„spaczonym” guście – przynajmniej w mniemaniu zdecydowanej większości graczy –
z pewnością grafiki zachwycą. A i słyszałem o takich, co uważają, że dzięki
zastosowanej stylistyce Troyes jest jedną z najbardziej tematycznych eurogier
na rynku. Tak jak wielokrotnie wspominam, dostrzeżenie klimatu w grze jest
kwestią całkowicie subiektywną i indywidualną, ale potrafię zrozumieć ten punkt
widzenia. Troyes naprawdę dobrze realizuje założenie spójności uniwersum z
mechaniką – mimo dość abstrakcyjnego zarządzania kośćmi jako osi napędowej gry,
wykonywane przez nas akcje zdecydowanie mają sens, choć występują pewne
zgrzyty. Przykładowo, karta Łucznika pozwala na uporanie się z nękającymi nas
wydarzeniami, aczkolwiek nie gwarantuje stuprocentowego sukcesu(ALE JAK TO,
TAKA GŁUPIA LOSOWOŚĆ W EUROGRZE?!) – w końcu strzelec może chybić. O ile jest
to jak najbardziej zrozumiałe w przypadku walki z bandytami, tak łucznik
szyjący strzałami w Suszę – bo taką nazwę nosi jedno z wydarzeń – wywołuje co
najwyżej uśmieszek :) Może faktycznie próbuje
ustrzelić słońce – liczą się chęci, ale niestety mam pewne podejrzenia, że
strzała spłonie zanim doleci do celu.
Zawartość
Troyes stanowi klasyczny przykład „eurogry w pigułce” – pod tym względem nie ma
tu większych zaskoczeń. Standardowe do bólu drewniane meeple i sześcianiki,
trochę kostek w czterech kolorach, żetony pieniędzy i punktów zwycięstwa(tak,
nie zaznacza się ich na planszy, co jest rozwiązaniem dość archaicznym – z drugiej
strony, autorzy gry chcieli, aby zebrane w trakcie gry punkty były ukryte, co
dodaje trochę emocji) w różnych nominałach, no i karty – akcji, patronów,
pomocy dla graczy i w końcu znacznik pierwszego gracza, z całą masą ikonografii
jak na grę euro przystało. Nie wiem co na ten temat więcej mogę powiedzieć –
karty są dość cienkie i średniej jakości, ale na szczęście nie ma potrzeby
ciągłego ich tasowania, więc chwile pożyją nawet bez koszulek. Cała reszta to
planszówkowy standard; nie mam się do czego przyczepić.
Podręczny zestaw każdego eurogracza. |
Ikonki, ikonki, ikonki. No bo jak to bez nich? |
Co do
czystości i czytelności planszy, nie mam żadnych zastrzeżeń. Każda karta ma
jasno określone pole i nie powinno być
jakichkolwiek wątpliwości co do miejsca, w którym należy ją umieścić.
Ikonografia jest w miarę prosta, jeśli gracz miał już wcześniej do czynienia z
pozycjami podobnego kalibru. Po dwóch, trzech grach działanie kart jest już
raczej oczywiste i nie wymaga posiłkowania się instrukcją.
Jeśli
dla kogoś to styl graficzny decyduje o atrakcyjności gry pod względem klimatu,
to Troyes plasuje się w zdecydowanej czołówce. Abstrakcyjnych rozwiązań
niestety nie dało się uniknąć, ale nie o unikanie takowych chodzi, kiedy mowa o
projektowaniu gry w stylu europejskim. Czas przyjrzeć się mechanice.
Dziewięć podzielić na cztery...
czekaj, pogubiłem się
Troyes
wykorzystuje mechanikę dice management, czyli zarządzania koścmi. Na centralnej
części planszy – rynku, placu, jak zwał tak zwał – każdy z graczy posiada
wydzieloną dla siebie część, na której umieszcza rzucone na początku rundy
kości. Występują one w trzech kolorach, a każdy z nich odpowiada danemu
kolorowi kart akcji i odzwierciedla religię, rycerstwo lub usługi cywilne. Oprócz
akcji widniejących na kartach, gracz ma do dyspozycji budowę katedry, walkę z
wydarzeniami nękającymi miasto, umieszczanie swoich obywateli(czyli po prostu
meepli) w budynkach w celu zwiększenia dostępnej dla siebie puli kości czy też
skorzystanie z rolnictwa – zarobienie pieniędzy w sytuacji awaryjnej(na tyle
awaryjnej, że ta akcja wykonywana jest niesamowicie rzadko). Do większości z
tych akcji gracz może użyć od 1 do 3 kości danego koloru, a pochodzić mogą one
nie tylko z własnego dystryktu, ale także z dzielnic innych graczy – oczywiście
korzystanie z cudzych kości wymaga zapłaty w złocie konkretnemu graczowi. Warto
napomnieć, że w rozgrywce „uczestniczy” także gracz neutralny posiadający
własną dzielnicę, w której również znajdą się kości. On sam nigdy z nich nie
korzysta, ale inni gracze mogą jak najbardziej je zakupić - dzięki temu nigdy
nie będzie wrażenia, że pula kości jest zbyt mała. Sam mechanizm korzystania z
nich tworzy ciekawy przepływ pieniędzy, złoto wędruje z rąk do rąk, co jest
dość unikalnym aspektem wyróżniającym Troyes spośród innych eurogier, w których
co zarobione to nasze i basta. Nie tutaj. Jak to w przypadku gier typu dice
management, premiowane są raczej wyższe wyniki. Na szczęście dobrze
zaprojektowana gra wie, jak radzić sobie z takowym potencjalnym mankamentem. Troyes daje spore możliwości co do
przerzucania kostek lub nawet odwracania ich na przeciwległą ściankę – jedynki
w jednej chwili mogą stać się szóstkami – a poza tym wyrzucenie całej masy
sześciu oczek niekoniecznie musi być powodem do radości, bo przeciwnicy tylko
czekają, aby wykupić od takiego delikwenta łakome kąski :)
Serce każdego średniowiecznego miasta. Troyes również :) |
W tym
momencie objawia się matematyczny charakter gry i konieczność radzenia sobie z
ułamkami(ale bądźmy poważni), bo karty akcji i karty wydarzeń – będące w moim
mniemaniu trzonem gry – posiadają nadrukowany dzielnik. Mechanizm jest bardzo
prosty – sumujemy liczbę oczek na naszym zestawie kości i dzielimy przez daną
liczbę. Wynik oznacza ilość razy, jaką wykonamy daną akcję :) Przykładowo, mając kostki o wartości 8 i wydając je
na kartę o dzielniku 2 dającą 2 złota, uzyskamy łącznie 8 złota. Proste? Bardzo
proste!
Jako że
tematyka gry koncentruje się na ponad czterystuletniej(!) budowie katedry w
tytułowym Troyes, nie obejdzie się bez akcji odwzorowującej ten proces. Białe
kości – symbolizujące religię – pozwalają dokładać „cegiełki” do katedry, co
przynosi bezpośrednie punkty zwycięstwa, a także punkty wpływu będące zasobem
wykorzystywanym do przerzucania kości. Stanowi to zresztą małą minigierkę, bo
budowla posiada trzy piętra, a każde piętro do którego budowy się nie
przyczyniliśmy ukarze nas ujemnymi punktami. Wstrzelenie się w dobry „spot” w
dobrym momencie niejednokrotnie zaoszczędzi nam kary na koniec gry, a
jednocześnie zapewni ją oponentom :) Tak, Troyes to gra o zaskakująco
sporej negatywnej interakcji jak na swój gatunek.
Akcje na
kartach stanowią mniej lub bardziej standardowe spektrum eurogrowych działań,
począwszy od zarabiania złota, pozyskiwania wpływu czy punktów zwycięstwa na
różne sposoby, poprzez modyfikowanie wyników na kościach, skuteczne pozbywanie
się kart wydarzeń(co oczywiście przekłada się na punkty) czy nawet wredne
zagrywki typu poborca podatkowy, który pozwala wzbogacić się kosztem
pozostałych graczy :) Generalnie jednak, uogólniając, białe karty to wszelkiego
rodzaju manipulacja kośćmi, czerwone – walka z wydarzeniami, żółte – zarabianie
pieniędzy. Ponadto, pierwszy/drugi gracz, który skorzysta z danej karty otrzyma
na koniec gry bonusowe punkty, także warto wykonać daną akcję jak najszybciej,
jeśli nam na niej zależy.
Ostatnim
istotnym elementem, na którym będziemy się przepychać(i to dosłownie!) są
budynki, w których urzędują nasze meeple. Każdy taki szanowny obywatel –
tematycznie mnich, wojskowy czy urzędnik, w zależności od miejsca pracy –
zapewnia nam jedną kość danego koloru na początku rundy. Aby
umieścić takiego jegomościa w budynku, należy oczywiście skorzystać z kości –
tym razem tylko jednej. W zależności od widniejącego na niej wyniku, na takie
pole się wepchamy, przy okazji prawdopodobnie wypychając z niego innego gracza :) Dwie pieczenie na jednym ogniu – powiększamy zasięg
własnych możliwości, jednocześnie redukując je przeciwnikom. Oczywiście
pozornie, bo raz, że prawdopodobnie odwdzięczą się oni tym samym, dwa – kości
przecież można kupić, kwestia ceny :)
Gra
toczy się przez 4/5/6 rund, w zależności od liczby graczy. Muszę przyznać, że
jest to dość niewiele, ale na tyle dużo, aby gra była satysfakcjonująca i nie
kończyła się przedwcześnie. Można pokusić się o zbudowanie pewnego rodzaju
silniczka, bo pewne kombinacje kart zdecydowanie ze sobą współgrają. Jednakże
nie ma co nastawiać się na nieustanną utlizację danego „kombosa”, bo raz, że
nie ma na to za wiele czasu, dwa – Troyes daje mnóstwo możliwości na
pokrzyżowanie nam planów, choć ujawnia się to dopiero raczej w gronie graczy,
którzy mają już trochę rozgrywek za sobą. To gra, w której zdecydowanie można
planować i się na coś nastawić – zważywszy zresztą, że na początku gry
otrzymujemy sekretną kartę determinującą, za co zdobędziemy bonusowe punkty na
koniec gry – ale która jest w moim odczuciu znacznie bardziej taktyczna niż
strategiczna. Może to dziwić, ale zapewne co niektórzy zdążyli już zauważyć, że
Troyes to specyficzna gra jak na swój gatunek, wyłamująca się z wielu
konwenansów :) Okazji na zdobywanie punktów czy
dorobienie się jest tutaj naprawdę sporo i należy z nich korzystać,
wielokrotnie zmieniając postawione sobie wcześniej założenia. Trzeba też
adaptować się do działań pozostałych graczy, odpowiednio koordynując swoje, aby
nie pozwolić jednej osobie zdobywać zbyt wielu korzyści i nie pozostawiać
wolnej ręki – przy takiej ilości narzędzi robiących krzywdę przeciwnikom byłoby
to wręcz karygodne :)
Karty patronów. Każdy z nich wynagradza graczy punktami na nieco inny sposób - za posiadane złoto na koniec gry czy też za ilość kostek w katedrze. |
Jeśli
chodzi o przystępność zasad, mam co do tego aspektu mieszane odczucia. Z jednej
strony, sam trzon gry nie jest skomplikowany, ot wykorzystujemy zestawy kości,
aby wykonywać pewne akcje. Gracz nie jest przytłoczony nadmiarem możliwości, a
na dodatek pula kart dostępnych do użycia jest na początku dość niewielka -
zwiększa się stopniowo z rundy na rundę, przez co gracz ma czas zaaklimatyzować
się i zapoznać z ich działaniem. Z drugiej jednak, zasada dotycząca kupowania
kości od innych graczy – stanowiąca przecież człon gry, a zarazem spore pole do
popisu dla graczy lubiących negatywną interakcję – jest mocno nieintuicyjna i
wymaga zmiany sposobu myślenia przez początkujących. Dla wprawionych eurograczy
Troyes będzie bułką z masłem, ale wciąż nie przepadam za tłumaczeniem tej gry
ze względu na obecność kilku specyficznych, trudnych do „zakumania” zasad.
No jak to nie rozumiesz... |
Przecież to nie ma prawa działać! Głupia losowa gra!
A
jednak. Troyes, mimo zaskakująco konfrontacyjnego charakteru(aczkolwiek zabijania cudzych robotników tu nie uświadczymy, negatywna interakcja
występuje, ale w charakterze bardziej subtelnym niż brutalnym), losowości na granicy akceptacji co niektórych graczy – wyrażającej się
na przykład w kartach wydarzeń mogących „uderzyć” w konkretną osobę – czy
kości, które są nasze, ale jednak nie do końca, tworzy zadziwiająco smaczną
mieszankę. To gra o wielu niuansach, których na pewno nie dostrzeżecie w
trakcie pierwszych rozgrywek. W momencie pisania tej recenzji mam na koncie
ponad 150 partii – zdecydowaną większość niestety online – a nadal niektóre
zagrania potrafią mnie zaskoczyć. Gra wynagradza dokładną znajomość zasad i
działania każdego najmniejszego trybiku i koła zębatego napędzającego jej
mechanizmy, dzięki czemu w doświadczonym składzie nabiera zupełnie nowego
wymiaru, ale i początkujący gracze powinni polubić całą masę możliwości i
sposobów skutecznej gry, na jakie pozwala Troyes.
Z dumą,
po licznych zwycięstwach i porażkach, stwierdzam, że strategia wygrywająca nie
istnieje, a „klepać” punkty można na wiele mniej lub bardziej wyrafinowanych
sposobów. Czy to z kart akcji, czy to dzielnie zwalczając nękające miasto
wydarzenia, czy to poprzez budowę katedry, czy to poprzez realizowanie celu
otrzymanego na początku gry(i dedukcję celów pozostałych graczy, które też
potencjalnie dadzą nam punkty, jeśli tylko domyślimy się, co ma przeciwnik... i
czy nie blefuje!)... źródeł punktów zwycięstwa jest całkiem sporo, a mimo to
Troyes nie sprawia wrażenia sałatki punktowej – tu da się zagrać źle i skończyć
z niewielką ilością punktów, mimo sporej swobody, jaką daje gra.
Losowo
wchodzące do gry wydarzenia z czasem nagromadzają się, tworząc pokaźny stos,
który będzie uprzykrzał życie każdemu z graczy w mniejszym lub większym stopniu.
Tworzy to ciekawą dynamikę i poczucie kontroli nad grą – to od uczestników
rozgrywki zależy, jak bardzo pokaźna ilość wydarzeń będzie oddziaływała na
planszę, w końcu istnieje wiele możliwości ich zwalczania – prowadzi też ku ciekawym decyzjom: z jednej strony graczowi może zależeć na „pokonaniu” danej karty i
zdobyciu kilku punktów, z drugiej – może widzieć, że dane wydarzenie
szczególnie psuje plany przeciwnikom i celowo pozostawić je na planszy. Sprawia
to również wrażenie swoistej kooperacji, bo niektóre z tych kart będą mocno
nieprzyjemne dla wszystkich przy stole, więc gracze mogą umówić się na szybkie
uporanie się z tą niedogodnością. A to, że jeden skorzysta na tym bardziej, a
inny mniej, to inna sprawa :) Spora część wydarzeń odpowiada też za pulę czarnych kostek –
symbolizujących bandytów nękających Troyes – co mechanicznie przekłada się na
to, że gracze muszą pozbyć się własnych kości o wartości równej lub
przewyższającej wartość na czarnej kostce. Ciekawym aspektem jest to, że na
potrzeby zwalczania tych nicponiów czerwone kostki(militarne) liczą się
podwójnie – mała rzecz, a cieszy, jeśli chodzi o klimat. Sama obecność czarnych
„przeszkadzajek” jest mechanizmem samobalansującym – gracze mają wpływ na to,
ile czarnych kostek przekażą „w podarunku” kolejnej osobie, więc jeśli
któraś z nich posiada w swojej puli zbyt wiele własnych kości, ta liczba szybko
może się zredukować :)
Ciekawa
sprawa ogólnie rzecz biorąc z losowością w Troyes. Z jednej strony, pewnych
rozwiązań w eurogrze nie powinno po prostu być – na przykład wspomnianej karty
Łucznika czy wydarzeń mogących wyrzucić z budynku obywatela losowego gracza od
tak – z drugiej, to naturalny element rozgrywki, który każdy ma na uwadze. Jest
tu pewnego rodzaju zarządzanie ryzykiem, co stanowi miłą odmianę po tysiącu
dokładnie policzonych i zoptymalizowanych gier. Ponadto, mogę zapewnić, że wygrana
wciąż jest w ręku gracza, a nie ślepego losu. Po prostu Troyes wymaga wzięcia
zbyt wielu rzeczy pod uwagę i podejmowania zbyt wielu prawidłowych decyzji, aby
można było obarczyć winą pecha za własną porażkę – a niskie wyniki na kościach
można zmieniać na wiele sposobów, nie wspominając już, że w niektórych
przypadkach znacznie bardziej przydatna będzie jedynka czy dwójka niż szóstka.
Pieniążki straci każdy, ale ludzik zostanie wypchnięty jeden - determinowane jest to rzutem czarną kością. Takie życie :) |
Ciągły
przepływ kości, wyszukiwanie okazji niejednokrotnie kosztem przeciwnika,
nieustannie pojawiające się pytania „czy zrobić najpierw to, czy tamto? A jeśli
ktoś wykupi moje kości i nie zdążę?” tworzą spore napięcie przy stole, a biorąc
pod uwagę, że wykonywane akcje są raczej szybkie, a przestoje występują rzadko
– sprawiają, że Troyes jest grą dynamiczną i emocjonującą, a przy tym głęboką i
pozostawiającą graczom liczne decyzje. To mocno wielowymiarowy tytuł złożony z
wielu sprawnie połączonych w całość elementów, którego plansza składa się z
kilku minigierek, a każda jest ciekawa i satysfakcjonująca sama w sobie. Niejednokrotnie daje duże pole do popisu w kwestii ingerowania w cudze plany –
ale w taki sposób, aby samemu na tym skorzystać. Cieszy mnie, że w porównaniu
do, przykładowo, Trajana autorstwa Stefana Felda(który jest jak najbardziej
dobrą grą, to tylko luźne zestawienie), nie sprawia wrażenia, że te
wszystkie małe trybiki są od siebie odseparowane – tu gracz sobie rzepkę
skrobnie, tu zdobędzie kilka punktów i swobodnie przejdzie do innej składowej.
Troyes po raz kolejny – tym razem w kwestii mechaniki – udowadnia, jak bardzo
spójną grą jest, a podjęte decyzje w jednym aspekcie mają liczne konsekwencje w
przełożeniu na pozostałe. Pomimo, że karty akcji, wydarzenia, katedra i budynki
mieszczące meeple to cztery odmiennie działające mechanizmy, wzajemnie na
siebie oddziałują, a podjęte wcześniej decyzje potrafią mścić się na
kolejnych :)
Gra na czterysta lat
Może nie
aż tyle, ale jeśli chodzi o kwestie regrywalności, Troyes naprawdę daje radę.
Najważniejszym czynnikiem składającym się na ten fakt jest to, że w każdej
rozgrywce pojawiają się inne karty akcji – jest ich 27, a na pojedynczą grę
przypada jedynie 9. Kombinacji jest sporo, a każdy układ kart powoduje nieco
inne odczucia z rozgrywki i wymusza stosowanie całkiem odmiennych strategii. Oprócz
tego, każdy z graczy otrzymuje na początku jedną(dwie w wariancie dwuosobowym)
z sześciu kart patronów, które determinują, jakie elementy będą dodatkowo
punktowane na koniec gry. Ostatnim istotnym elementem, choć może nie tak
wpływowym w przypadku rozgrywek mniej doświadczonych graczy, są karty wydarzeń,
które pojawiają się w losowej kolejności, a potrafią trochę namieszać i wymusić
pójście w nieco innym kierunku.
Każda z tych kategorii zawiera 3 karty(nie licząc kart promo). Dzięki temu rozgrywki są niepowtarzalne i zawsze kładą nacisk na nieco inne elementy. |
Być może nie wydaje się to jakoś dużo, ale w
Troyes jest cała masa strategii do wypróbowania, a każda partia stanowi osobną
łamigłówkę do rozwiązania, jednocześnie zmuszając gracza do adaptacji i
obserwowania działań przeciwników, a w razie czego odpowiedniej reakcji. Gra na
pewno się nie nudzi – tak jak wspominałem, mam za sobą ponad 150 partii i nadal
nie mam dosyć. Zresztą, w razie czego dostępny jest dodatek, który dodaje drugie tyle
nowych kart akcji, nowych patronów oraz kilka dodatkowych wariantów mogących
zostać dodanych do gry wedle uznania...
Oczywiście występuje strona z opisem wszystkich z nich. Po 3-4 rozgrywkach raczej pójdzie w kąt :) |
Gdzie są, do cholery, moje kości?!
Do
Troyes zasiądę chętnie w każdym gronie, choć najczęściej przyszło mi grać w
składzie 2 i 3 osobowym. I to są szczerze mówiąc najlepsze warianty, choć
rozgrywka w czterech absolutnie nie jest zła! Wkrada się jednak w nią sporo
chaosu, a bycie ostatnim graczem w rundzie nie jest zbyt przyjemne – możemy się
wtedy spodziewać wykupienia większości, a czasem nawet wszystkich naszych
kości, jeśli rzuciliśmy wystarczająco wysoko, aby zachęcić przeciwników do ich nabycia.
Oczywiście, rekompensatą za to jest spory zastrzyk gotówki, ale nie wszyscy
gracze będą usatysfakcjonowani z takiego obrotu spraw. Gra nadal jest bardzo
dobra, nie zrozumcie mnie źle – nie dłuży się, downtime rzadko kiedy zabija, po
prostu nie istnieje tak duże poczucie kontroli nad grą jak w przypadku gry w
mniejszym składzie.
Za to rozgrywka trzyosobowa wymiata! Stanowi idealny balans
i nabiera sporej głębi, bo trzeba kontrolować i zwracać uwagę na poczynania
dwóch oponentów – co jest wyzwaniem, ale nie tak dużym jak w grze 4-osobowej,
gdzie gramy raczej pod siebie, czasem ledwo wiążąc koniec z końcem.
Bo do tanga trzeba... trojga. |
Gra w
duecie zawiera dwie drobne zmiany podczas setupu – każdy z graczy otrzymuje 2
patronów(a więc w grze występuje czterech z nich, co oznacza sporo
potencjalnych punktów na koniec gry, jeśli tylko domyślimy się, co posiada
przeciwnik), a poza tym budynki są od początku częściowo okupowane
przez gracza neutralnego, aby nie było zbyt luźno. Prosty mechanizm, ale
sprawdza się świetnie. Ogromną zaletą, jeśli chodzi o granie w dwie osoby, jest
czas rozgrywki. Początkowo, w miarę uczenia się Troyes, będzie on wynosił
godzinę, może godzinę z kawałkiem, natomiast obecnie online partię dwuosobową
rozgrywam w 20-25 minut! Całość idzie niesamowicie sprawnie i szybko, przez to, że
trwa tylko 4 rundy. Dla niektórych może to być lekki mankament – faktycznie,
czasem ma się wrażenie, że gra kończy się kiedy dopiero zaczyna się rozkręcać.
Z drugiej strony, mamy poczucie ogromnej kontroli nad przebiegiem rozgrywki, a
gra jest pojedynkiem umysłów – kto szybciej, lepiej, sprawniej wykorzysta
dostępne akcje. Staje się też bardziej konfrontacyjna – tu jeśli
przeszkadzamy, to konkretnemu i jedynemu przeciwnikowi. Zacięte na przykład
będą przepychanki w budynkach w celu zdobycia kości, to mogę zapewnić :) Nie ma się co jednak obrażać – wpychanie się
przeciwnikom w ich plany to naturalny element Troyes, stanowiący zresztą o jego
geniuszu.
Nie do końca eurowate euro, ale
jakie!
Z
perspektywy czasu Troyes mogę określić typowym „slow burnerem” – ta gra nie
wzbudza niesamowitych zachwytów na początku, ale dojrzewa jak dobre wino i z
czasem gracz zaczyna dostrzegać niepowtarzalność tego tytułu oraz unikalne
odczucia, jakie wzbudza. To euro o dużej swobodzie, wielu strategiach i
ścieżkach prowadzących do zwycięstwa, o średniej ciężkości, ale o dużej
interakcji pomiędzy graczami jak na swój gatunek. Ten ostatni punkt jest w moim
odczuciu jedną z największych zalet gry w połączeniu z dość nietypowym użyciem
kości – bo pozwala wpływać na możliwości wszystkich graczy uczestniczących w rozgrywce. Troyes z
pewnością nie jest pasjansem, w którym kompletnie nie zwracamy uwagi na to, co
robią pozostali. Jeśli komuś przeszkadza fakt, że można tu podbierać kości, a
zarazem decydować o ich puli zarówno swojej, jak i oponentów oraz okazjonalnie
wykonywać pewne wredne zagrania – nie jest to tytuł dla niego. Natomiast jeśli
szukacie wyróżniającej się gry ekonomicznej z kilkoma oryginalnymi
rozwiązaniami(do dzisiaj, mimo że Troyes oryginalnie wydane zostało w 2010
roku!), interakcją, dużą regrywalnością, wieloma ścieżkami do zwycięstwa i
możliwościami kombinowania, a zarazem brakiem schematów – zdecydowanie polecam!
Genialna gra! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz